Wywiad z Aldoną Reich – rozmowa z okazji premiery jej najnowszej powieści „Dwunasty”

Sztuka czytania: Cześć 😊

Aldona Reich: Cześć 😊

SC: Zmarzłam bardzo, czekając w kolejce do wejścia na targi i teraz nie mogę się rozgrzać.

AR: A mi jest bardzo ciepło. Lampy ze stoiska trochę grzeją, ale przede wszystkim są emocje.  Zawsze kiedy odwiedzający zaglądają na stoisko jest super energia i trudno się tym emocjom nie poddać.

SC: Opowiedz, proszę, jak rozpoczęła się Twoja przygoda z pisaniem?

AR: Hmm… Zaczęło się chyba jeszcze w podstawówce, gdzie coś tam sobie skrobałam na kółku polonistycznym, ale tak na poważnie to zaczęła się w momencie, kiedy założyłam bloga, na którym zamieszczałam swoje opowiadania. Traktowałam go jako poligon doświadczalny, czyli miejsce, gdzie mogłam szlifować warsztat i zdobywać pierwsze opinie czytelników. To były krótkie formy, opowiadania na dwie strony, czasami na więcej. Pierwotnie nie wiązałam z tym jakichś nadziei, ale zaczęły pojawiać się głosy, że powinnam coś z tym pisaniem zrobić i pokusić się o większą formę. I wtedy zabrałam się za pisanie powieści „Tylko dobrzy ludzie zostali”, wówczas jeszcze pod innym tytułem.

SC: Dlaczego Twój wybór padł na powieści obyczajowe i kryminały?

AR: To jest chyba kwestia mojego charakteru. Jestem osobą, która stara się bardzo mocno stąpać po ziemi. Powieści obyczajowe lubię jako czytelnik. Z kolei jeśli chodzi o kryminały, które w sumie mogą łączyć różne gatunki, to chyba chodzi o dynamizm: dzieje się coś szybko, na małej przestrzeni, jest niewielu bohaterów i ograniczona liczba wątków. Z kolei w powieści obyczajowej niewiele się dzieje, a jednak jest ona bardzo mocno osadzona w swoistym tu i teraz.

SC: Czy twoja praca zawodowa jest jakoś związana z pisaniem?

AR: Z pisaniem nie, ze słowem tak. Jestem zatrudniona jako redaktor i korektor w Oficynie Wydawniczej Uniwersytetu Zielonogórskiego, więc raczej jestem skupiona na czytaniu i poprawianiu. A pisanie jest moją odskocznią.

SC:  Czyli zawodowo czytasz i poprawiasz  teksty naukowe?

AR: Tak, są to artykuły naukowe, bardzo sprofilowane, więc myślę, że tu jest jeden zasadniczy aspekt: ta praca raczej nie sprzyja natchnieniu i kreatywności, chodzi wyłącznie o poprawność językową, czasami merytoryczną. To teksty akademickie, które mają niewiele wspólnego z beletrystyką.

SC: Ale jest to coś, co lubisz robić?

AR: Lubię i myślę, że jest to praca w jakiś sposób niewątpliwie rozwijająca, bo chcąc nie chcąc, czytając czyjeś teksty, poznaje się nowe tematy, nowe zjawiska, poszerza się zasób słów. Wbrew pozorom jest to bardzo wymagające zajęcie, choć wygląda na monotonne, ze względu na konieczny spokój i wyciszenie. A ja jestem chyba na takim etapie życia, że ten spokój jest mi potrzebny.

SC: Czy wychodzisz z takiego założenia, że trzeba czytać i dobre i kiepskie teksty?

AR: Myślę, że jeżeli ktoś chce naprawdę czerpać coś z literatury, to powinien sobie stawiać odpowiednią dla siebie poprzeczkę. Dla kogoś będą to teksty, które zwykle przebijają się w konkursach typu Nike, czy takie, które zyskują nagrody Pulitzera, osiągają wybitne wyróżnienia w świecie literatury. Ale jeżeli ktoś po prostu lubi czytać teksty lekkie, odprężające, dające swego rodzaju oddech od codzienności i znajduje w tym przyjemność, to ten rodzaj literatury również go rozwija. Więc każdemu według potrzeb, każdemu według możliwości. Z tym że ja osobiście zalecam, żeby jednak tę poprzeczkę sukcesywnie sobie podnosić, bo nie zgadzam się ze stwierdzeniem, że ważne, żeby czytać, nieważne co. Równie dobrze możemy powiedzieć, że można czytać etykiety z domestosa 😉

SC: A czy czytanie pomaga w pisaniu?

AR: Bardzo, wręcz ogromnie. Myślę, że w ten sposób można wypracować swój własny styl. Poznaje się style innych pisarzy, czerpie się z ich twórczości, bądź przeciwnie, stwierdza się, że akurat w danym stylu czy tematyce się nie odnajduje. Z przeczytanej książki zawsze coś zostaje. Czytanie nakręca też twórczo, kreacyjnie. Może to być jakaś inspiracja, może to być jakiś pomysł, na który trzeba będzie spojrzeć z trochę innej perspektywy, ale dzięki temu będzie można opowiedzieć swoją historię. Myślę, że jeżeli ktoś pisze, a mówi, że w zasadzie nie czyta, to pozbawia się wielu możliwości, na przykład nie dociera do zbioru czegoś, co może wykorzystać w swojej pracy.

SC: Piszesz zarówno powieści obyczajowe, jak i kryminały. Od czego zależy, który gatunek bierzesz na warsztat?

AR: Myślę, że od nastroju. Obyczajówki pisze mi się łatwiej, dlatego, że tam nie jest potrzebny taki wkład pracy zewnętrznej, czyli poszukiwanie, sprawdzanie, weryfikowanie, zbieranie informacji. Obyczajówkę określam jako taki samograj. Jest historia i chcę ją z jakiegoś powodu napisać. I po prostu piszę kolejne sceny, powstają kolejne dialogi i tak dalej. A przy kryminale następuje taki moment, kiedy naprawdę trzeba się mocno sprężyć. To jest gatunek, w którym czerpanie informacji ze źródeł jest bardziej pracochłonne i wymagające, oczywiście jeżeli ktoś chce napisać kryminał, który ma, jak to się mówi, ręce i nogi. To nie jest czysta fantazja. W kryminale trzeba się odnieść do spraw medycznych, do procedur policyjnych, do obszarów psychologicznych. Póki co piszę powieści obyczajowe i kryminały na zmianę. Chociaż kuszą mnie też inne gatunki, ale na to na razie jeszcze nie przyszedł czas.

SC: Zdradzisz, jakie?

AR: Myślę o thrillerze, mam też gdzieś zapisany pomysł na komedię obyczajową. Takie spisane pomysły po prostu czekają na swój dobry moment, bo ja nie umiem napisać książki pod dyktando, na życzenie, że na przykład w danym roku napiszę trzy powieści. Od razu się blokuję. Muszę czuć, że chcę tę historię opowiedzieć i wtedy ona płynie sama. W takim reżimie tematu, czasu i gatunku już próbowałam, ale z kiepskim skutkiem dla mojego samopoczucia.

SC: Zauważyłam, że zrobiłaś bardzo dokładny research do „Dwunastego”. Kilka rzeczy mocno mnie zaskoczyło.

AR: Tutaj rzeczywiście zebranie informacji kosztowało mnie dużo pracy, dlatego, że każda zbrodnia oparta jest na innym modus operandi (sposobie działania). To połączone osobne, luźne historie, które przez jakiś czas zbierałam i zastanawiałam się, jak je wykorzystać. Mam taki zwyczaj, że jeśli coś mnie zainteresuje, to gdzieś to sobie notuję, zapisuję, zostawiam na później, bo nie wiadomo, kiedy mi się przyda. I w „Dwunastym” właśnie parę takich historyjek wykorzystałam.

SC:  Większą przyjemność czerpiesz z pisania kryminałów czy powieści obyczajowych?

AR: Tak jak mówiłam, przyjemność z pisania mam w ogóle. Inne jest tylko nastawienie i w związku z tym chyba też inne towarzyszące pisaniu emocje. Przy kryminałach czuję się bardziej zdyscyplinowana, bo ten gatunek ma swój dynamizm, dotyka trudnych tematów, wymaga większego – przynajmniej w moim przypadku – nakładu pracy. Powieści obyczajowe z kolei, szczególnie te skupione na obszarach naszej codzienności, kojarzą mi się z przyjacielską rozmową z koleżanką: jakbym jej opowiadała jakąś historię, która akurat we mnie w tym momencie siedzi i koniecznie muszę się nią podzielić.

SC: A kiedy piszesz sceny, które są mocne, to wpływa to na Ciebie emocjonalnie? Przeżywasz to w jakiś sposób?

AR: Tak, emocje są nieuniknione. Podczas pisania kryminałów często się zastanawiam, budując jakąś scenę, co czuje dana osoba; co czuje ofiara, co czuje zbrodniarz? Co czuje osoba, która odkrywa tę zbrodnię albo ściga zbrodniarza? Bo my, kiedy oglądamy jakiś film, widzimy, że postać się zachowuje w taki, a nie w inny sposób, ale nie siedzimy w jej głowie. Rzadko kiedy w filmach kryminalnych pojawiają się monologi wewnętrzne. Wydaje mi się, że to jest bardzo ważne, ta umiejętność wejścia w psychikę innego człowieka, spróbować to wszystko poczuć, aby scena była jak najbardziej naturalna. I skupiam się właśnie  na tym, żeby charakter człowieka jak najwierniej oddać w powieści, chociaż wiadomo, że ja na to patrzę wyłącznie ze swojej perspektywy.

SC: Kiedy robisz research, to posiłkujesz się także znajomościami?

AR:  Tak, miałam konsultacje z policją, z pracownikiem prokuratury, z lekarzami. Rozmawiałam kilka razy z psychologiem. Myślę, że takie rozmowy to jest najlepsze, najbardziej bezpośrednie źródło. Dużo informacji wyszukuję też w Internecie. Szukam takiej wypadkowej, bo wiadomo, że każda strona może przedstawić ten sam problem zupełnie inaczej. Ale szukam, rzeczywiście szukam. Nie chcę, żeby ktoś czytając moje kryminały, stwierdził nagle, że to, co jest napisane, jest niespójne z procedurą policyjną, albo że w medycynie takie coś nie miało prawa zaistnieć. Więc zawsze wszystko sprawdzam i weryfikuję. Staram się to robić jak najlepiej, choć mam świadomość, że nie jestem nieomylna.

SC: Którą ze swoich powieści darzysz największym sentymentem i przyjemnie Ci się kojarzy?

AR: Najbardziej lubię swoją serię obyczajową, czyli „Tylko dobrzy ludzie zostali”, „Dobre miejsce” i „Zmiana czasu”. Wydaje mi się, że to są książki, w które włożyłam największą pulę emocji. W ogóle nie zakładałam, że to będzie seria, bo zaczęłam od „Tylko dobrzy ludzie zostali”, myśląc, że to będzie jedna, zamknięta powieść. Pisałam ją w takim dość specyficznym momencie mojego życia i potraktowałam to wręcz terapeutycznie. Kolejne części również były bardzo emocjonalne, ale to już była po prostu taka moja wizja, jakby się ta historia mogła dalej potoczyć. Myślę, że moja bohaterka, Ola Chojnicz, która się przewija przez trzy tomy, to postać, którą bardzo dobrze znam. W moim odczuciu skonstruowałam ją na tyle dobrze, że sądzę, iż w jej osobie znalazłabym kogoś bliskiego. Być może w realu byłaby moją dobrą koleżanką, przyjaciółką?

SC: „Dwunasty” to już dziewiąta Twoja powieść. Czy emocje związane ze zbliżającą się premierą są równie silne jak na początku Twojej drogi pisarskiej? A może inne?

AR: Inne. Zawsze jest moment silnej obawy, bo wypuszczając kolejną książkę wiadomo, że trzeba się zmierzyć z odbiorem czytelniczym. Ta opowiedziana przeze mnie historia może być dla mnie fantastyczna i pod każdym względem doskonała, ale ostatecznie to czytelnik ocenia. Ja mam trafić, może nie tyle w jego gusta, ile do jego wrażliwości, postrzegania pewnych problemów, zjawisk i zagadnień. Bo jeżeli czytelnik odczuje, że to jest coś płaskiego, że w jego opinii źle przedstawiłam jakieś zagadnienie, to nawet gdybym była pełna dobrych chęci, to jednak przyjmuję do wiadomości, że opinia odbiorcy jest w tym momencie najważniejsza. I zawsze tak jest, bo piszemy dla czytelników, a nie dla siebie.

SC:  Długo pisałaś swoją pierwszą powieść?

AR: Trzy lata… Gdy zaczęłam ją pisać, to w ogóle nie myślałam o tym, że kiedykolwiek się ukaże drukiem. W każdym razie od napisania pierwszych akapitów do chwili wydania powieści własnym nakładem minęło właśnie tyle czasu.

SC: W jakim stopniu w swoich książkach wzorujesz się na realnych zdarzeniach i postaciach?

AR: W ogromnym. Myślę, że jestem mocno wyczulona na to, co się dookoła mnie dzieje. Przyswajam dużo informacji, które przypływają do mnie zupełnie mimochodem, bo to są nawet historie, które są zasłyszane w autobusie, podczas oglądania filmu, czy czytaniu reportażu. Generalnie staram się wyciągać z tego, co mnie otacza, jak najwięcej i przetwarzać to na taki ten mój świat pisarski, czyli to, co ja bym mogła z tą historią zrobić.

SC: A często zdarzają Ci się takie sytuacje, że coś się wydarza obok Ciebie i wiesz, że akurat to Ci się przyda w opisywanej historii?

AR: Tak i to chyba też z racji wieku. Jestem po pięćdziesiątce, więc jestem osobą doświadczoną życiowo, a ludzie, którzy znajdują się w moim bezpośrednim otoczeniu, również mają swoje bagaże doświadczeń i czasami rozmowa między nami albo przytaczanie historii jakiejś innej osoby w tej rozmowie jest mocno naprowadzające. Wystarczy się wsłuchać, zaangażować. Zawsze się śmieję, że gdy ktoś opowiada jakąś historię zwykle komentujemy, że gdyby to był film, padłoby stwierdzenie: no, chyba scenarzystę nieco poniosło. A przecież życie pisze tak niesamowite scenariusze, że w głowie się nie mieści, co się może człowiekowi przydarzyć. I dla mnie akurat, jako autorki, najważniejsze jest, jak się ten człowiek z tym wszystkim upora, pozbiera, jak zareaguje na daną sytuację, bo na to, co się wydarza, często nie mamy wpływu. Ale mamy wpływ na to w jaki sposób to odbierzemy, potraktujemy i  co jesteśmy w stanie z tym zrobić chwilę po.

SC: A miałaś kiedyś taki zarzut pod adresem swojej książki, że jakieś zdarzenie nie mogło się przecież wydarzyć?

AR: Nie, przynajmniej nie w kontekście całej powieści. Raz jednak przeczytałam taką recenzję, że strasznie moją jedną bohaterkę obciążyłam. Wręcz ponad miarę ludzkich możliwości. A ja, budując postać i rzeczywiście mocno ją kalecząc, nie wzorowałam się na jakiejś konkretnej osobie, jednak znałam pewną historię, w która jedna osoba została przez życie potraktowana dużo gorzej, niż ja to zrobiłam w powieści. Znam osobiście ludzi, którzy są bardzo mocno przez los doświadczeni i – jak mówiłam wcześniej – gdyby powstał film na podstawie ich losów, to mało kto by w niego uwierzył. Ale po prostu tak jest i musimy to przyjąć za pewnik, że życie jest nieprzewidywalne, a zbieg okoliczności może nas doprowadzić do miejsca, w którym się nie widzieliśmy jeszcze minutę wcześniej.

SC: W powieści „Dwunasty” piszesz o trudnych emocjach i rozterkach, ale też o znieczulicy i o skupianiu się tylko na sobie. Podczas czytania odnosiłam wrażenie, że to są kwestie dla Ciebie ważne. Czy wzorowałaś się na jakiejś historii z życia? Pytam, ponieważ w książce wyjątkowo dobrze oddałaś emocje i postawy ludzi. To już wykracza poza zwykły research i na pewno wymaga dużo empatii.

AR: Nie musiałam się wzorować na jednej konkretnej historii z życia, bo takich jest wiele. Na przykład to, co się wydarzyło niedawno, kiedy znaleziono zmarłą na skutek wychłodzenia czternastolatkę pod sklepem, która nie otrzymała w porę pomocy. Miała jakiś problem neurologiczny, zadzwoniła do taty i powiedziała, że nie wie, gdzie jest i że czeka na niego. Nikt nie zainteresował się dziewczyną, która tkwiła pod sklepem przez ileś godzin. To jest tak wstrząsające, bo jest prawdziwe, bo dzieje tuż obok nas. My nie patrzymy na to, że na czyimś podwórku pies zamarza. Nie martwimy się, że ktoś na ulicy upadnie, bo od razu taka osoba jest kwalifikowana jako pijana. A dlaczego się takiej osobie nie pomaga? Ponieważ to często ludzie, którzy wyglądają jak tacy wytrąceni poza margines, bo są gorzej ubrani, wydzielają określony zapach, ale my przecież nie wiemy, jaka jest historia tego człowieka. Ta chwila, żeby się pochylić, sprawdzić, czy żyje, czy wszystko jest w porządku i wezwać pogotowie może być kluczowa. To mnie mentalnie rozbija, że jesteśmy tak bardzo skupieni na czubku swojego nosa. Wystarczy spojrzeć na to, co się dzieje w sklepach tuż przed świętami, kiedy wszyscy kupują prezenty i potrafią się w kolejce tak pokłócić, wręcz pobić, poszarpać, że ta idea świąt jest w kompletnym odwrocie. Jest walka o ostatnią rzecz na półce, tylko ona jest najważniejsza i jeśli ktoś w sklepie zasłabnie, to ten potok ludzki go omija jak woda opływająca kamień, bo trzeba szybko do kasy, bo czas nas gna, bo tyle spraw….

Miałam kiedyś taką sytuację: przed świętami zaparkowałam pod jakąś hurtownią w miejscu, w którym próbował zaparkować inny kierowca. Przyznaję, nie zauważyłam go. Po chwili celowo stanął tak, że zablokował mi wyjście od strony kierowcy, otworzył szybę i zaczął coś do mnie wykrzykiwać. Co ja mogłam zrobić w takiej sytuacji?  Mogłam pójść w jego poetykę. Ale spokojnie przestawiłam samochód w inne miejsce, podeszłam do tamtego siedzącego w aucie mężczyzny, zapukałam w szybę. Gdy otworzył, powiedziałam do niego z uśmiechem: „życzę panu wesołych świąt”. I odeszłam. Ten człowiek chciał chyba rozpętać burzę, pokłócić się ze mną, wylać swoje frustracje, bo może był zdenerwowany, zmęczony i musiał się na kimś wyżyć, ale ja nie dałam mu tej możliwości.

SC: Generalnie te kwestie, o których piszesz, są dla Ciebie ważne emocjonalnie.

AR: Niezwykle. Uważam, że szacunek do drugiego człowieka i odrobina empatii zmieniłaby ten świat na dużo lepszy.

SC: Zauważyłam, że w Twoich powieściach jest bardzo dużo intuicyjnego podejścia i kwestii poszanowania drugiego człowieka.

AR: Zawsze wychodzę z założenia, że powinnam potraktować drugiego człowieka tak, jak sama chciałabym być potraktowana. Lew Tołstoj stwierdził, że gdyby każdy zamiatał przed swymi drzwiami, to cała ulica byłaby czysta. Czyli pokój na świecie zacząłby się od momentu, gdyby każdy pilnował porządku u siebie. To jest w tym wszystkim kluczowe: zawsze trzeba zacząć od siebie. Jeżeli ja nie będę przepełniona empatią, zrozumieniem, szacunkiem, to nie ruszę z miejsca i jedyne, co będę w stanie zrobić, to eskalować problemy. Boli mnie to, co się dzieje z ludźmi. Boli mnie to, co się dzieje ze zwierzętami. Boli mnie generalnie to, że ludzie przestali okazywać wyższe uczucia w kontaktach z innymi istotami. I obojętnie, czy to jest człowiek, pies czy kot – nie mamy szacunku, panuje znieczulica, najważniejszy jest czubek własnego nosa; nie przejmować się niczym, bo ja muszę szybko zająć się swoimi sprawami. Najlepiej od wszystkich się odseparować, żeby nikt niczego ode mnie nie chciał.

Ktoś mnie kiedyś zapytał, w jaki sposób ja okazuję ten swój ciepły stosunek do świata. Odpowiem, że na wiele sposobów: oddaję krew, jestem zarejestrowanym dawcą szpiku, miałam trzy psy – wszystkie były z adopcji. Mam konia w wirtualnej „współadopcji”. Wspomagam schronisko, na które przekazuję procent z podatku, wspieram WOŚP, biorę udział w akcjach na rzecz tych, którzy głosu nie mają. To są drobne gesty, które wcale dużo nie kosztują albo jedynym kosztem jest czyjeś zaangażowanie. Zarejestrowany dawca szpiku – jaki to jest koszt dla mnie?  Ale jestem w gotowości gdyby się zdarzyło, że ktoś będzie ode mnie tego potrzebował. Gdyby oprócz mnie zrobiło to dziesięć milionów innych osób, to zobaczmy, jaki byłby efekt. To jest skala kropli w morzu, ale ocean takich kropli potrafi być nieprzewidywalny w swojej sile.

SC: No tak, gdyby tyle osób zdecydowało się na dawstwo szpiku, to…

AR: To bazę dawców mamy wypełnioną po brzegi i jeszcze z górką. Ale ludzie nie chcą się rejestrować, bo wierzą w jakieś mity albo boją się, nie mając pełnej wiedzy o zabiegu. Jestem również zadeklarowanym dawcą organów. Moja rodzina wie, że jeżeli cokolwiek się wydarzy, to ma być z mojego ciała pobrane wszystko, co jeszcze będzie się nadawało do użytku. Przecież ja już nic z tym więcej nie zrobię, a mogę komuś pomóc. Czasami chodzi o zwykłe nastawienie, o pewną deklarację, która być może nigdy się nie zrealizuje i całe szczęście, bo skoro nikt jeszcze nie wzywał mnie na pobranie szpiku, to znaczy, że mój genetyczny bliźniak ma się dobrze.

SC: A wracając do książki; czy „Dwunasty” to opowieść o cienkiej granicy, po przekroczeniu której wszystko się zmienia? Zmieniają się reguły gry, zmienia się nasze postrzeganie świata, a twarde zasady przekształcają się w relatywizm moralny?

AR: Myślę, że tak. Jest jakaś kropla goryczy, która przechyla czarę i prowokuje sytuacje, które są społecznie nieaprobowane, negowane, ścigane prawem. Ale jeśli się zastanowimy, to czasami można je zrozumieć, a nawet w pewien sposób usprawiedliwić. Niedawno czytałam o historii, która się wydarzyła w latach siedemdziesiątych lub osiemdziesiątych; na salę sądową weszła matka dziewczynki, którą jakiś psychopata bestialsko zamordował, a wcześniej wykorzystał seksualnie. Nie wiem, jak ta kobieta to zrobiła, ale przemyciła broń i zastrzeliła sprawcę podczas procesu, w obecności sędziów, całej widowni i strażników. I powiem szczerze (sama jestem matką) trudno mi się w tym dopatrywać jakiegoś negatywnego wydźwięku. To była reakcja matki. Jeżeli jest zdrowa relacja rodzica z dzieckiem, to dla matki dziecko zawsze będzie najważniejsze. Nic innego nie jest ważne. Więc zastanawiam się nad tym, do czego musi być doprowadzony człowiek, żeby się zdecydował na taki trudny do przewidzenia w skutkach akt.

SC: Generalnie to okoliczności i to, co otacza człowieka, najbardziej wpływają na to, co się potem wydarzy i jakie podejmuje decyzje.

 AR: Tak, bo rodzimy się jako czysta karta i musi być spełniony warunek, że będą na tej karcie zapisywane rzeczy dobre, miłe, serdeczne, ciepłe, dzięki odpowiednim wzorcom, dobrym uczynkom, zasadom, które są właśnie ściśle związane z szacunkiem do drugiego człowieka. Ale może się także zdarzyć, że świat zostanie przedstawiony w zupełnie innych kolorach.

SC: I to jest właśnie fajne w Twoich powieściach, że tak głęboko wchodzisz w różne sytuacje, w otoczenie bohatera i nie jest to na przykład zwykła strzelanina bez powodu.

AR: To dlatego, że zawsze myślę o tym, że tak naprawdę to do końca nie jesteśmy ani dobrzy, ani źli. Tylko, tak jak jest w symbolu yin i yang: w czerni jest odrobina bieli, a w bieli jest odrobina czerni. I tak jest chyba z każdym z nas, że mamy taką strunę, która nigdy do końca życia nie musi być poruszona, ale co będzie,  jeżeli ktoś ją poruszy? To, że jesteśmy skłonni do dobra czy do zła jest jakąś konsekwencją tego, w jakich warunkach i przez kogo zostaliśmy wychowani, przygotowani do życia, czego doświadczaliśmy, bo to doświadczenia świata zewnętrznego tak naprawdę nas kształtują.

SC: A jaka jest Twoja myśl przewodnia dla powieści „Dwunasty”?

AR: Zdanie „Nikt nie może bezkarnie odebrać człowiekowi drugiego człowieka” jest mottem powieści. Kiedy je znalazłam, poczułam, że nic lepiej nie odda istoty tej historii. Nie wiemy, z jakim bezmiarem tragedii muszą się mierzyć ci, którzy zostają po śmierci bliskich. Bo problem żałoby może być okazywany w różny sposób; ktoś się zamknie w sobie, wpadnie w depresję, odetnie się od świata, w innym narośnie agresja, chęć zemsty. To słowo „bezkarnie” ma bardzo szerokie znaczenie. Nie jesteśmy w sanie przewidzieć, jakie będą z tego tytułu wynikały konsekwencje. Bezkarność może oznaczać, że to takie społeczne przyzwolenie, które zaowocuje kolejnymi zbrodniami. Jednak może się też skończyć tak, że psychicznie, a może nawet fizycznie, zniszczy człowieka obciążonego żałobą.

SC: Czy planujesz kolejne książki z bohaterami „Dwunastego”?

AR: Na ten moment nie. Myślę, że wszystkie wątki pozamykałam dość starannie. Ale bohaterowie są na tyle fajni i ciekawi, że mogłabym (nie twierdzę, że tak zrobię) wykorzystać ten sam patent, który był w „Strzydze” i „Utopcu” po „Beboku” – czyli stworzyć nowe historie kryminalne z tymi samymi bohaterami. W „Dwunastym” dość wyraźnie zarysowani są dwaj policjanci prowadzący śledztwo, a to daje sporo możliwości. Nie mówię więc nie i nie mówię tak.

SC: Czy mogłabyś przybliżyć czytelnikom genezę powieści „Dwunasty”?

AR: Nagrałam dla żartu filmik na Tik Toku, w którym zapytałam niby samą siebie: A co by było, gdyby napisać powieść świąteczną, w której zamiast dwunastu potraw pojawi się dwanaście zbrodni? I jak filmiki na moim profilu mają zwykle od trzystu do tysiąca wyświetleń i kilkanaście, może kilkadziesiąt polubień, bo nie jestem jakoś specjalnie aktywna, nie przemycam istotnych treści, nie wpisuję się w żadne kontenty i jest to po prostu dla mnie zabawa, to ten filmik zyskał ponad sześćset tysięcy wyświetleń, kilkadziesiąt tysięcy polubieni i setki komentarzy. Wtedy pomyślałam sobie – a może zaryzykować? Temat okazał się chwytliwy, choć oczywiście pojawiły się różne komentarze, że to już było, że było podobnie, generalnie każdy odebrał to na jakiś swój sposób, więc postanowiłam: spróbuję! To było akurat w grudniu, byłam wtedy we Wrocławiu na Targach Książki i na stoisku z wydawcą śmialiśmy się z tego filmiku, że jest po prostu prawie jak viral i szkoda to zaprzepaścić, skoro jest zainteresowanie. Z wydawcą ustaliliśmy wstępnie datę premiery w mikołajki. I w momencie, gdy to powiedziałam, pomyślałam: Boże, ale jak ja to zrobię? Jak ja te dwanaście osób zamorduję? Zwłaszcza że nie chciałam powielać patentu na przykład „Morderstwa w Orient Expressie” czy „I nie było już nikogo” Agathy Christie. W tych powieściach jest dużo ofiar i wielu zabójców, w różnych kontekstach dochodzi do wszystkich zbrodni. Sama koncepcja konfliktu fabularnego była dla mnie największym wyzwaniem, ale kiedy zaczęłam pisać, to już po prostu szło. Zaczęłam czuć tę historię i poświęciłam się tak naprawdę tylko jej. Jest to najgrubsza z moich powieści, najbardziej obfita w treść. I to jest powieść, którą zaraz po „Tylko dobrzy ludzie” pisałam najdłużej, bo zajęło mi to około dziesięciu miesięcy. Dla mnie to jest bardzo długo, bo myślę, że praca nad książką to jest zwykle sześć miesięcy takiej wytężonej pracy, tyle że ja piszę swoim tempem. Nie czuję się w żaden sposób przymuszona czy ponaglana.

SC: Piszesz codziennie?

AR: Nie. Bywa tak, że przez dwa tygodnie piszę nieprzerwanie, codziennie, a potem przez miesiąc w ogóle nie dotykam klawiatury, więc jestem typowym przykładem pisarza, który bazuje tylko i wyłącznie na nastroju, na wenie, na pomyśle i na dobrym samopoczuciu.

SC: Musisz mieć do pisania jakieś specjalne warunki? Ciszę, spokój?

AR: Nie. Mieszkam w mieszkaniu, w którym razem ze mną są trzy osoby, jeszcze do niedawna był pies i jedyne miejsce, w którym mogę pisać, to jest taka świetlica domowa, czyli pokój z telewizorem i stołem jadalnym. I właśnie przy tym stole piszę. Więc w razie konieczności przenoszę się z laptopem jak kotka z kociętami, zmieniam miejsce na chwilę lub dłużej. Nie przeszkadza mi hałas czy nawet odgłosy codzienności, bo już się przyzwyczaiłam, że pracuję ze słuchawkami na uszach. Płynie w nich muzyka która w danym momencie odpowiednio mnie nastraja, stymuluje i nie ukrywam, że jak jest absolutna cisza w mieszkaniu, to w ogóle nie jestem w stanie zabrać się za pisanie. Więc muszę mieć to poczucie pewnego rodzaju chaosu, wtedy się wyłączam i piszę.

SC: Czy pierwotny pomysł powieści „Dwunasty” bardzo różni się od efektu końcowego?

AR: Jak już złapałam fabułę, to niczego nie zmieniałam. Wiedziałam, czego się trzymać i konsekwentnie pisałam, układałam. Najwięcej czasu i problemu zawsze zajmuje mi ułożenie scen, bo nie piszę w chronologicznym ciągu czy według planu, konspektu. Po prostu piszę scenę, która mi przyszła do głowy i potem długo zajmuje mi uporządkowanie tekstu. Potrafię na przykład zacząć pisać od końca.

SC: Ale masz całą koncepcję w głowie rozplanowaną?

AR: Zwykle tak. Czasami coś zmienię w dialogu czy wyposażę bohatera w inne cechy, muszę coś wykreślić albo coś dopisać, ale w przypadku „Dwunastego” było akurat tak, że gdy fabuła mi się ułożyła w głowie, to już niczego nie zmieniałam.

SC: Kiedy wymyślasz fabułę, to najpierw pojawiają się słowa czy obrazy?

AR: Obrazy. I często nawet te obrazy pojawiają mi się podczas słuchania muzyki. W głowie tworzę własne teledyski, więc to jest dla mnie wspomagające.

SC: Czyli muzyka jest ważna w Twoim procesie twórczym?

AR: Bardzo ważna, wręcz nieodzowna.

SC: Czy aktualnie pracujesz nad jakąś powieścią?

AR: Myślę, że to jest dobry moment żebym sobie zaserwowała odrobinę odpoczynku, bo nie jestem tak zwanym zawodowym pisarzem i uważam, że napisanie przez cztery lata dziewięciu powieści to jest w moim przypadku bardzo dużo. Czuję się może nie tyle wyczerpana i zmęczona, ale taka wyczyszczona z pomysłów, nie mam teraz koncepcji, konkretnej wizji, jaki miałby to być teraz gatunek, jaka historia. Wychodzę z założenia, że nic na siłę. Przyjdzie właściwy moment, to zabiorę się za pisanie. Jakieś pomysły mam zapisane, ale nic konkretnego.

SC: Może się zdarzyć, że będziesz słuchała muzyki i nagle konkretny pomysł się pojawi?

AR: Może tak być.

SC: A co czytasz w wolnym czasie?

AR: Przez ostatnie dwa, trzy lata zajmowały mnie biografie, autobiografie, reportaże. Moja największa beletrystyczna fascynacja ostatniego czasu to powieści Macieja Siembiedy. Po prostu przez jego „Katharsis” jestem wykoszona czytelniczo, z syndromem odstawienia 😉 Potem trochę odpuściłam… Ogólnie w moim przypadku zwykle jest to takie poszukiwanie czegoś, co na dany moment będzie mi się podobało, więc teraz są to kryminały, powieści sensacyjne i obyczajowe. Co istotne, z ogromnym żalem zauważam, że teraz typowe powieści obyczajowe w ogóle są w odwrocie. Nie wiem, dlaczego powieść obyczajową stawia się ze znakiem równości z romansem, co jest kompletnym nieporozumieniem. Powieści obyczajowe to na przykład utwory Katarzyny Grocholi, a takich jest na rynku niezwykle mało.

Jestem tuż po lekturze kryminału świątecznego Małgorzaty Starosty pt. „Wigilijna zagadka”, powieści w klimacie cozy mystery. To dlatego, że miałam przyjemność prowadzić z nią spotkanie autorskie, więc przygotowując się merytorycznie, musiałam zapoznać się z lekturą. To był taki fajny oddech, ponieważ „Wigilijna zagadka” jest przykładem eleganckiego kryminału z wyższych sfer. Niedawno przeczytałam trzy tomy zebranych wywiadów i kazań księdza Jana Kaczkowskiego, czytałam też zbiór felietonów Michała Rusinka. W kolejce czeka „Orient” Macieja Siembiedy.

Nie jestem wierna żadnemu gatunkowi, choć z premedytacją nie sięgam po romanse, erotyki i fantasy. Po prosu to nie jest lektura dla mnie.

SC: Czy chciałabyś jeszcze powiedzieć czytelnikom jakąś ciekawostkę związana z powieścią „Dwunasty”?

AR: Jest taka anegdota związana z „Dwunastym”. Na  Instagramie obserwuję profil z ciekawostkami, na którym został zaprezentowany pewien narkotyk. Ten narkotyk czekał na to, aż go wykorzystam jako modus operandi, około… półtora roku. Gdy ułożyłam sobie w głowie historię z tymi dwunastoma zbrodniami, to ta substancja była jedną z pierwszych, które wzięłam pod uwagę, ale musiałam odpowiednio zaplanować scenę, w jaki sposób ten narkotyk ma się pojawić, w jaki sposób zostanie podany, czy nie będzie miał jakichś poważniejszych konsekwencji w kolejnych scenach. Starałam się, żeby w „Dwunastym” każda z tych zbrodni była w pewien sposób wyjątkowa, choćby z punktu widzenia medycznego. Pisanie poprzedziłam lekturą kilku książek opisujących pracę patologów, m.in. „Siedem wieków śmierci” czy „Ciało nie kłamie”. Staram się wspomagać wiedzą merytoryczną z pierwszej ręki. A ten omawiany narkotyk jest taką wisienką na torcie, ponieważ nigdzie wcześniej w powieściach na niego nie trafiłam.

SC: Na koniec zostało jeszcze kilka pytań od czytelników. Pominę te, na które już odpowiedziałaś w trakcie wywiadu. Pierwsze pytanie: jaką muzykę lubisz?

AR: Większość gatunków, w tym muzykę poważną. Nie lubię tych ciężkich, mocno agresywnych. Ostatnio rozkochałam się w smooth jazzie, bardzo często go słucham, obojętnie: gotuję, sprzątam czy piszę.

SC: Bez czego nie możesz żyć?

AR: Bez czekolady.

SC: Jak spędzasz wolny czas?

AR: Dużo czytam, ale też dużo oglądam seriali, filmów, o których myślę, że coś z nich dla siebie wyciągnę. Ostatnio oglądałam „Informację zwrotną” na podstawie prozy Jakuba Żulczyka. Genialnie zagrana rola Arkadiusza Jakubika, więc polecam. Lubię też spacery.

SC: Czy lubisz koty?

AR: Bardzo. Nie miałam nigdy kota jako domowego zwierzaka, ale lubię koty, uważam, że są bardzo interesujące i z charakterem.

SC: Czy byłaś na Podlasiu albo planujesz kiedyś odwiedzić tamte strony?

AR: Najdalej przy wschodniej granicy byłam w Rzeszowie na targach książki w zeszłym roku (2022 r.). Uważam, że każdy Polak powinien zwiedzić wszystkie możliwe rejony swojego kraju, więc wyjazd na Podlasie jest jak najbardziej możliwy. Jeśli zrodzi się taki plan turystyczny lub otrzymam zaproszenie, postaram się z takiej okazji skorzystać.

SC: Bardzo Ci dziękuję za rozmowę 😊

AR: Również bardzo dziękuję 😊                                                                                                                                                                                                                     



Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *